Aerobiczna 6 Weidera - działa czy nie?

Jakiś czas temu dość głośno zrobiło się wokół zestawu ćwiczeń na mięśnie brzucha pod nazwą Aerobiczna Szóstka Weidera, w skrócie zwanym A6W. Temat był (i chyba nadal jest) kontrowersyjny i zyskał sobie zapalonych sympatyków i zagorzałych przeciwników. By zarysować problem wspomnę tylko, iż według zwolenników jest to klucz do szybkiego osiągnięcia wymarzonego „kaloryfera” na brzuchu, natomiast oponenci zarzucali szóstce nadmierne przeciążanie kręgosłupa prowadzące nawet do zwyrodnień.

Ja również dałam się wciągnąć w dyskusję i ochoczo śledziłam najnowsze doniesienia w sprawie. Aż pewnego dnia dotarła do mnie informacja o koleżance mojej siostry, która rzuciwszy palenie sporo przytyła, a dzięki tym ćwiczeniom odzyskała dawne wcięcie w talii. Ten bodziec zmusił mnie do działania. Naniosłam więc na kalendarz harmonogram, według którego mistrz Joe Weider kazał wzmacniać mięśnie i zaczęłam…

Brak jakiegokolwiek wcześniejszego przygotowania ciała na taki wysiłek fizyczny dał się od razu we znaki. Zakwasy odczuwałam dotkliwie już po trzech dniach ćwiczeń. Postanowiłam jednak wytrwać. Wykonanie wszystkich zalecanych powtórzeń w odpowiednich seriach zajmowało mi na początku raptem kilka minut (gdyż wszystkie sześć ćwiczeń wykonuje się jedno po drugim bez przerwy), więc wstyd było nie wytrzymać. Dawałam z siebie wszystko i jakoś od serii do serii udawało mi się zwiększać ilość powtórzeń.

Z każdym dniem byłam coraz bardziej zdeterminowana, lecz nie ze względu na rezultaty. Na te wiedziałam, że muszę jeszcze poczekać. W podziw dla samej siebie wprawiała mnie myśl, że kolejny raz udało mi się, że się nie poddałam! Po entuzjastycznych dwóch tygodniach robienia codziennych brzuszków, nożyc i siadów równoważnych zauważyłam pierwsze efekty – mięśnie były zdecydowanie silniejsze, a to, co jeszcze niedawno przyprawiało mnie o siódme poty i łzy, teraz było banalnie proste. Uradowana zwiększyłam liczbę powtórzeń do dwunastu i z niecierpliwością czekałam na wynik końcowy. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak systematyczna.

Minął kolejny tydzień. Byłam już na półmetku. Robiłam po 14 ciężkich powtórzeń każdego ćwiczenia. I nie wiem, co mnie podkusiło, by poszukać w internecie zdjęć innych, którzy ukończyli trening. Obejrzałam te wszystkie pięknie wyrzeźbione brzuszki i dopadło mnie zwątpienie. Moje ciało wyglądało dokładnie tak samo, jak trzy tygodnie wcześniej. W talii nie ubyło choćby pół centymetra. Na wadze absolutny brak nawet małego drżenia wskazówki. Wpadłam w chandrę, fascynacja opadła i zarzuciłam tę gimnastykę. Stwierdziłam, że robi się coraz trudniej, a efektów brak. Niestety.

Z perspektywy czasu muszę przyznać, że zaniechanie A6W było błędem. Efekty były i to ogromne – miałam naprawdę bardzo silne mięśnie brzucha, które pomagały mi utrzymać prawidłową postawę ciała, a prócz tego hartowałam ducha rywalizacji. Zapewne gdybym wytrwała, produkt finalny przerósłby moje najśmielsze oczekiwania. Zabrakło mi jednak zapału. Dziś nie przerwałabym ćwiczeń, nadal jednak nie zdecydowałam się rozpocząć od nowa tego wykańczającego sześciotygodniowego cyklu. Dlaczego? Pewnie dlatego, że wciąż pamiętam, ile wysiłku kosztowało mnie to wszystko i boję się ponownie podjąć wyzwanie. Bo co do skuteczności zestawu jestem w 100% przekonana – jestem trzy razy na tak!


Nina Wojciechowska

Kreator strony - przetestuj